środa, 1 lipca 2015

Prolog


      Tego dnia słońce prażyło niemiłosiernie. Cykady dawały wielki koncert w polu przed domem. Letni zefirek delikatnie kołysał mnie na huśtawce, rozwiewając czarną czuprynę. Przez otwarte okno kuchenne widziałem krzątającą się mamę, starającą się znaleźć cokolwiek, co mogła by włożyć do garnka. Z radia przy oknie leciała jakaś audycja, przerywana co chwilę szeleszczeniem. -Merkucjo! Merkucjo! - zza rogu chaty wybiegła małą dziewczynka z długimi, czarnymi włosami i wielkimi, brązowymi oczami. Mimo iż była cała umorusana od sadzy i błota, to wyglądała na bardzo szczęśliwą. -Cześć Korna. Chodź no tu. - powiedziałem, a mała dziewczynka posłusznie do mnie podeszła. Ściągnąłem z siebie szmatę, którą nazywałem koszulką i zamoczyłem ja w misce z wodą, która leżała na blacie pod oknem. Delikatnie umyłem rumuńska twarz dziecka oraz posiniaczone, spracowane, ciemne rączki.-No. - Powiedziałem z uznaniem. - Teraz wyglądasz jak dziewczynka. Stało się coś, że tak przybiegłaś? - Filippo wyszedł z domu i poszedł nad rzekę! - wstałem, chwyciłem małą rączkę i wyszliśmy z ogródka. -Mamo! Idziemy z Korna nad rzekę! - Zawołałem przechodząc obok okna. -Jasne. Wróć wieczorem. -Pewnie! - Otworzyłem bramkę z siatki i ruszyliśmy udeptaną, polna ścieżką, w stronę lasku, przez który płynęła rzeka. -Merkucjo? -Tak? -Masz coś do jedzenia? - Nagle twarz mi spochmurniała. Czemu znowu musimy chodzić głodni? Tata podobno cały czas pracuje, ale jak nie było pieniędzy, tak nie ma. Karna to moja o sześć lat młodsza siostra, więc jeszcze nie rozumie, dlaczego taty ciągle nie ma. Nagle mnie olśniło! Przecież pan Vaslovitz sprzedał mi rano kromki na sztuki dal mamy i schowałem jedną do kieszeni. Wyjąłem ją i przerwałem na pół. -Masz mała. - powiedziałem po cym podsunąłem jej pod nos. Takiego uśmiechu, jaki pojawił się na jej dziecinnej buźce, nie widzi się u nas często. Nie jadła szybko. Wręcz przeciwnie. Zjadła pół, a resztę schowała do swojego małego chlebaka, który nosiła zawszę ze sobą. Wiedziałem że to zrobi. Miała tylko osiem lat, ale myślała dość rozsądnie. Wiedziała że więcej nie mam. Korna wyjęła z torby małą reklamówkę i zaczęła zbierać jagody z przydrożnych krzaków. -Może mama zrobi dem albo sok... - Mruknąłem i zacząłem jej pomagać. Po parunastu minutach, uzbieraliśmy po woreczku i zawiązaliśmy je a Korna schowała je do plecaka. Z oddali słyszeliśmy już wesołe piski bawiących się dzieci i szum wody. -Merkucjo! Pośpiesz się! No chodź!- poganiała mnie siostra ciągnąc za rękę. -Spokojnie. Zaraz tam będziemy. - Posłusznie zwolniła, ale jej nos zmarszczył się z nie zadowolenia.-Dobra. Biegnij.-Westchnąłem. Dziewczynka zachowała się jak rajdowiec i popędziła przed siebie i już po chwili zniknęła za drzewami. Tez trochę przyspieszyłem, bo nie ukrywajmy tego że i mnie tam ciągnęło. Nie minęło pięć minut, jak zobaczyłem swoich przyjaciół nad brzegiem rzeki. Powiodłem wzrokiem po ich twarzach, ale coś mi to nie pasowało.  -Zaraz. Gdzie jest Korna?!